Jocelyn
siedziała cicho w ławce, na samym końcu klasy. Posłusznie słuchając tego co
mówił profesor. Nie zwracała na siebie uwagi, bynajmniej nie tak się jej
wydawało. Po kilku minutach bezczynnego siedzenie, zadzwonił dzwonek, oznajmiający
koniec zajęć. Przeczekała, aż wszyscy wyjdą i szum na korytarzu ucichnie.
Nauczycielowi nigdy nie przeszkadzała jej obecności, w prawdzie nie zwrócił
nigdy uwagi, że ktoś zostaje kilka minut dłużej.
Dziewczyna
wyszła z klasy numer trzydzieści siedem. Rozejrzała się po korytarzu, by
upewnić się czy nigdzie w pobliżu nie ma, któregoś z nich. Po
rozejrzeniu się we wszystkie możliwe strony i podwójnym upewnieniu samej
siebie, nie zobaczyła nikogo złego. Ruszyła powolnym krokiem w stronę własnej
szafki. Przemierzała korytarz, starając nie zwracać na siebie uwagi, idąc cicho
jak mysz. Patrzyła na swoje stopy, idąc prosto przez ociemniały już korytarz.
Jednak jej niezdarna natura nie pozostała w cieniu i dała o sobie znać, w
najgorszym dla dziewczyny momencie. Akurat wtedy, kiedy przez korytarz musiał
przechodzić Philip Hermann – szkolny osiłek, udający sportowca. Dziewczyna
wpadła na niego z impetem, po czym automatycznie odeszła parę kroków w tył.
— Przepraszam —
wyszeptała, jąkając się.
— Oh, ależ nic się nie
stało — odparł z sarkastycznym uśmiechem, wymalowanym na parszywej twarzy.
Złapał
dziewczynę za przedramię, mocno szarpiąc i wbijając swoje knykcie w jej
delikatną skórę. Brunetka w tamtym momencie czuła jak nowy, ciemny siniak
formuję się pod materiałem swetra. Oczy zaszły jej łzami, ale wzięła parę
głębokich oddechów, aby nie dać po sobie poznać, że czyn chłopaka zabolał.
— Patrzcie kogo my tu
mamy! — krzyknął, ciągnąc brunetkę w
stronę tłumu przed głównym wejściem szkoły.
— Nie, nie, nie… Proszę,
nie — wymamrotała łamiącym się głosem w stronę szatyna.
Złapał
dziewczynę agresywniej, na co ta zamknęła mocno oczy, a łzy na nowo zebrane pod
powiekami, spłynęły po policzkach. Chłopak złapał za jej drugie, chude ramię,
po czym podniósł ją do góry, zadając jej więcej bólu. Uniósł ją na tyle wysoko,
że ludzie ustawieni najbliżej dobrze ją widzieli. Cały tłum zaczął śmiać się
głośno, z różnych stron leciały z stronę nastolatki z różnym stopniem
wulgarności.
— Patrzcie jakie
badziewne spodnie — samozwańcza królowa szkoły krzyknęła podchodząc do
dziewczyny i rozcięła jej spodnie różowymi nożyczkami.
Przy
tej czynności, zahaczała miejscami o skórę dziewczyny, przez co ta od czasu do
czasu syknęła z bólu. Blondynka nie zdawała się robić z tego problemu i nie
przerwała w żadnym momencie. Przy samej górze uda, nastolatka przejechała
mocniej po skórze brunetki, tworząc płytką ranę.
— Och, przepraszam —
zakryła usta ręką, udając pożałowania swojego czynu, co wcale jej nie wyszło –
nie dziwić się, że nie przyjęli jej do szkolnego teatru.
Szatyn
rzucił Jocelyn na ziemię. Pośladki dziewczyny uderzyły o twardą, cementową
powierzchnię, przez co tam również powstaną siniaki. Blondynka podeszła do
Jocelyn i kopnęła ją w piszczel czubkiem, swojej szpilki, na którym znajdowały
się sztuczne, ale ostre ćwieki.
— Zostanie rana, nie
ma bata, że nie — pomyślała nastolatka.
Hailey
kucnęła, przybliżyła się do twarzy Jocelyn i uderzyła ją z otwartej ręki w
blady policzek. Ślad jej dłoni pozostawił po sobie czerwony ślad, na który od
razu powędrowała ręka Jo.
— Jak się czujesz tam na
dole, przez nikogo nie kochana? — zawołała wstając.
Brunetka
nic nie odpowiedziała, zamykając oczy. Skuliła się bardziej na ziemi, próbując
skurczyć się jak najbardziej. Wszyscy zebrani w wielkim okręgu dookoła niej po
prostu śmiali się. Łatwo można było się domyśleć co, a raczej kto był powodem
ich śmiechu. Jocelyn Knight – tak zwane 'szkolne popychadło', dziewczyna, która
się nie odzywa. Łatwy cel, w końcu siedząc cicho, nikomu nie wygada co się jej
dzieje. Gdy wszyscy w końcu rozeszli się do swoich klas, Ariadna podbiegła
przestraszona do swojej przyjaciółki.
— Przepraszam,
przepraszam, przepraszam… Ja nie wiedziałam, dopiero Aubrey mnie zawołała z
łazienki — Ariadna zaczęła plątać się w swoich słowach, przeraził ją stan w
jakim zastała przyjaciółkę. — Nie martw się. Wszystko będzie dobrze — blondynka
pogłaskała Jo po plecach.
Dziewczyna
cicho załkała, gdy zaczęła się podnosić. Jej ciało było tak pojobijane, że nie
wiedziała jak mogło do tego dojść. Była na tyle delikatna, że po jednym upadku
mógł uformować się na jej skórze wielki siniak. Brunetka zaczęła zbierać swoje
książki, mrużąc oczy przy każdym ruchu, który sprawiał jej ból. Blondynka
zauważając ból swojej przyjaciółki, podniosła się, wyręczając ją w zbieraniu
książek i notatek. Dziewczyna nie mogła patrzeć na cierpienia Jocelyn, jednakże
nie mogła też sama nic zdziałać. Dyrektor szkoły ignorował wszystkie
zawiadomienia, ale co można było poradzić. Dostawał on grube pieniądze od
rodziców najpopularniejszych uczniów, jeśli ktoś myśli, że świnia odstawi ryj
od koryta to się srogo myli.
— Chodź poproszę Kiana,
żeby odwiózł cię do domu — oznajmiła Ariadna, pomagając Jo iść.
— Nie trzeba — Jo
zająknęła się, zmierzając w stronę swojej głównej bramy szkolnej.
— Nie ma mowy, że
zostaniesz będziesz sama wracała sama do domu… W takim stanie — Aria
zaprotestowała, ostentacyjnie machając wolną ręką.
Brunetka
jęknęła zrezygnowana i wyszła z terenu szkolnego. Z przyjaciółką obok
przysiadły na ławce niedaleko, a wtedy Ariadna znalazła chwilę, żeby
skontaktować się z bratem. Zajrzała do dużej torby i po znalezieniu, wyciągnęła
z niej komórkę. Odblokowała urządzenie krótkim pinem i weszła w kontakty.
Wybrała z listy kontaktów numer swojego barat i zadzwoniła. Dziewczyna
spojrzała na pobitą przyjaciółkę i jej serce na ten widok pękł. Spuściła wzrok
w dół i zaczęła machać nogami, wyzywając w myślach, dlaczego wcześniej nie
wyszła z łazienki. Może wtedy sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej.
— Czego chcesz? — niski,
podirytowany głos wydostał się ze słuchawki.
— Hej. Um, Kian… —
dziewczyna zawahała się — Przyjedziesz po mnie i po Jo?
— Co się stało? — jego
głos ścichnął.
— Zawieziesz ją do domu ?
— spytała cicho, próbując nie zwrócić uwagi przyjaciółki, która płakała nad
spodniami i raną.
— Za kilka minut jestem —
oznajmił bardziej energicznie, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
— Dobra, siedzimy przy
głównej bramie, na tej niebieskiej ławce.
— Okej, okej — wymamrotał
pośpieszeni i od razu się rozłączył.
Po
niecałych kilkunastu minutach przyjechał Kian. Wyszedł z samochodu i poszedł od
razu otworzyć tylnie drzwi. Blondynka przytrzymała Jo, aby ta nie upadła przy
wstawaniu. Dziewczyna była widocznie osłabiona. Stłumione, przez rękę brunetki,
syknięcie wydostało się z jej ust. Brat Ariadny widząc skrzywdzoną Jo, od razu
podszedł i wziął ją na ręce w ślubnym stylu. Dziewczyna nie przyzwyczajona do
tego gest delikatnie pisnęła.
— Robię to już chyba po
raz tysięczny, a ty nadal nie przyzwyczajona? — zaśmiał się nisko.
— Nie — wymamrotała, a
jej poliki oblały się czerwonym rumieńcem.
Brad posadził brunetkę na tylnych siedzeniach
w samochodzie, z przodu na miejsce pasażera wsiadła Ariadna, a zaraz po niej na
miejsce kierowcy wsiadł on sam.
***
Zmartwiona
blondynka przysiadła na krańcu materaca, łapiąc rękę Jocelyn w swoją dłoń.
Spojrzała na nią z matczyną miłością.
— Na pewno wszystko w
porządku ? — spytała po raz tysięczny.
— Tak, naprawdę. Poza tym
nie powinniście się razem z Kianem mną przejmować — oznajmiła ściszonym głosem.
— Nie mów tak, Jo. To nie
prawda — Ariadna stwierdziła, przytulając przyjaciółkę — Kocham Cię przecież
jak siostrę — szepnęła ściszonym tonem.
— Ja ciebie też — Jocelyn
wymamrotała.
Blondynka
wyszła z pokoju, zostawiając Jocelyn sam na sam ze jej myślami.
a/n:
jeśli czytasz zostaw po sobie komentarz